Katarzyna Czyż: toczy nas choroba konsumpcjonizmu

Katarzyna Czyż: toczy nas choroba konsumpcjonizmu

Dodano: 
Dr Katarzyna Czyż
Dr Katarzyna Czyż Źródło: Materiały prasowe
Chodzi o zatrzymanie się. O oddech, o pracę z ciałem, bo to ono jako pierwsze daje sygnał, że jest zmęczone. Od ciała, tej uważności, możemy zacząć rozmyślanie o tym, co czujemy, jaka jest granica realizacji naszych potrzeb. A potem możemy walczyć o kompromis. Jeśli poznamy swoje potrzeby, nazwiemy emocje, zaopiekujemy się nimi jak najlepiej, możemy liczyć na lepszą jakość życia – mówi Katarzyna Czyż, doktor nauk prawnych, psychoterapeutka, joginka, autorka bestsellerów: „Miej wyje**ne, będzie ci dane. O trudnej sztuce odpuszczania” i „Emocje zadbane i miej wyje**ne, o trudnej sztuce radzenia sobie z uczuciami”.

Rzeczywistość wokół nas zmienia się jak w kalejdoskopie, jesteśmy świadkami wydarzeń, o których jeszcze kilka lat temu powiedzielibyśmy, że „nie mają prawa się wydarzyć”. Jak w świecie pełnym lęków i obaw nauczyć się odpuszczać? A może nie powinniśmy teraz odpuszczać?

Wojna, kryzys gospodarczy, szalejące ceny prądu… Świat jest „trudny” na zewnątrz. Ale musimy być świadomi tego, co dzieje się wewnątrz. Dlatego technika odpuszczania jest cały czas aktualna, w dobie kryzysu także.

Najważniejsze jest to, by zrozumieć jej ideę. Sztuka odpuszczania to nic innego, jak sztuka poznania siebie, kontaktu ze sobą, ze swoimi emocjami i duża dawka uważności na to, jak regulujemy te emocje każdego dnia. Bo cała zabawa w życie polega na tym, by to, co czujemy, umieć połączyć z potrzebami, jakie mamy i z zasobami, którymi dysponujemy.

Ciągle gonimy króliczka, choć dla każdego oznacza on co innego, bywa że w tym pędzie o swoich potrzebach zapominamy.

Zostaliśmy przyzwyczajeni i przez kulturę, i system edukacji, ale także wychowanie, czyli wynieśliśmy to z domów, by naszych potrzeb nie realizować, bo ważniejsze są potrzeby nauczycieli, rodziców, szefa etc. W skrócie: innych.

Realizujemy je kosztem zdrowia?

W pewnym momencie te nasze zagłuszane potrzeby dają o sobie znać. Następuje kumulacja napięć, często pojawiają się wtedy choroby, jakieś przykre dolegliwości, bo nasze ciało krzyczy „zatrzymaj się”.

I wtedy wkracza sztuka odpuszczania.

Zaczęłam od sztuki „poznawania siebie”, wsłuchiwania się we własne emocje, właściwego określania granic naszych możliwości. Bo naprawdę od tego wiele zależy. Przykład? Jeżeli zgodzimy się napisać raport dla jakiejś komisji na temat zupełnie nam obcy, stres nas będzie zjadał.

Dlatego powtórzę to raz jeszcze: To, co mamy do zrobienia należy konfrontować z tym, jakie mamy możliwości.

Pani sama przeszła dość wyboistą drogę, by dziś mówić to już z perspektywy ekspertki, psychoterapeutki.

Skończyłam prawo, studiowałam w języku niemieckim, a potem angielskim. Zrobiłam doktorat, MBA, pełniłam funkcje zarządcze, które dawały mi i prestiż, i pozycję, i władzę, i pieniądze. W ten plan „na siebie” włożyłam ogrom pracy. Pięłam się po szczeblach kariery, choć „mnie” w tym wszystkim nie było. Po jakimś czasie zrozumiałam, że realizuję nie swoje potrzeby.

A kiedy już to pani zrozumiała?

Zdarza się, że przychodzą do mnie ludzie i cytując tytuł mojej książki mówią, że chcą, jak ja, mieć „wyje**ane”. A ja wtedy odpowiadam, że za tym stoi praca, stoją łzy i zmiany. By być dzisiaj w tym miejscu, by rozmawiać z panią o sztuce odpuszczania, sama musiałam podjąć wiele trudnych życiowych decyzji. Ich konsekwencją była m.in. utrata pewnych relacji, konieczność zweryfikowania drogi zawodowej, ale też wyprowadzka z domu. Musiałam się wynieść, by dom móc wynająć i mieć pieniądze na życie. Podjęłam ryzyko.

Pani historia inspiruje.

Zrezygnowałam z wygody na korzyść spokojnego snu. Odzyskałam siebie, przynajmniej dzisiaj tak sądzę. I właśnie o tym piszę w moich książkach. Pokazując swoją drogę, chcę dawać ludziom nadzieję. Bo cały czas zdarza się, że kobiety, które do mnie piszą, podkreślają jak stłumione się czują, jak są zmęczone, przymuszane do roli, której nie chcą dłużej odgrywać, ale boją się zawalczyć o siebie, bo „zobowiązania, kredyty, małe dzieci na utrzymaniu”.

I wtedy ja, jako kontrargument, wyciągam moją historię. Że też jestem matką, że też mam kredyt, ale odważyłam się na krok.

Trzecia moja książka będzie właśnie o odwadze. Chodzi o to, by nie bać się realizować siebie, ale też – nawiązując do tego o czym mówię – nie bać się własnych emocji. Bo nawet lęk jest potrzebny, a nazwanie go pozwala się zabezpieczyć przed nim w przyszłości.

Co było w tej zmianie drogi życiowej najtrudniejsze?

Nie ukrywam, że moja własna terapia, proces terapeutyczny, który mi uświadomił, jak bardzo jestem zagubiona, jak inaczej odbieram swoje emocje, tłumię złość, jak mało mam kontaktu ze smutkiem, jak niewłaściwie określam lęk. Zatem najtrudniejsza była zmiana patrzenia na siebie, ale zaowocowała przebudzeniem, przepracowaniem wszystkiego, co mogło mnie blokować.

Gdy na dobre zajęłam się poszukiwaniem swojej drogi, sięgałam po kolejne szkolenia, coaching, psychologię, psychoterapię, w moim życiu pojawiła się joga, praca z ciałem, z oddechem. I to wszystko sprawiło, że powstało hasło, dziś tak nośne, wszak książka cały czas jest na listach bestsellerów, które przyciąga czytelnika i zaprasza go w podróż po wyboistej drodze sprawdzania, jakie ma zasoby, na co go stać, a co powinien odpuszczać. Daje mu nadzieję na przyszłość.

Poza tym, proszę sobie wyobrazić, że od czterech lat jestem psychoterapeutką, pracuję w nurcie psychodynamicznym, cały czas w tej dziedzinie się rozwijam i co ważne – sprawia mi to ogromną przyjemność.

Czy zdiagnozowała pani, gdzie tych deficytów w trudnej sztuce odpuszczania mamy najwięcej? Czy to praca, czy życie prywatne?

Codziennie dostaję wiadomości, mam feedback, rozmawiam z czytelnikami książek. Moim zdaniem obciążenia w dużej mierze wynikają z tego, jak byliśmy od małego uczeni, że „chłopcy nie płaczą, a dziewczynki się nie złoszczą”.

Jak to wpływa na nasze życie?

U kobiet powoduje to np. efekt „matki Polki”, męczennicy, z siatami, która zapomniała w tym wszystkim o sobie. Nie jest partnerką dla swojego męża, bo przede wszystkim jest mamą. Choć pracować także z tego powodu musi.

Zmiana tego stanu rzeczy to nie jest droga usłana różami, to często niewygodne decyzje, to proces rozwojowy, który trwa latami. Ale warto.

W książce „Emocje zadbane i miej wyje**ne, o trudnej sztuce radzenia sobie z uczuciami” ogromny rozdział poświeciła pani szczęściu. Z nim też mamy problem?

Pisząc tę książkę sprawdzałam, na czym polega poczucie szczęścia w różnych krajach świata, jak inne kultury to swoje szczęście realizują, dlaczego Dania ze swoim hygge wygrywa w rankingach…

Książka „Miej wyje**ne, będzie Ci dane” autorstwa dr Katarzyny Czyż

Mam wrażenie, że w Polsce nawet jak człowiek jest szczęśliwy, realizuje bądź zrealizował swój plan, od razu zastanawia się, czy za najbliższym zakrętem nie czai się jakaś klęska, tragedia, coś złego. Jesteśmy mistrzami świata w czarnowidztwie.

Nasza trudna historia, najpierw zabory, potem wojna, to wszystko sprawiło, że z pokolenia na pokolenie przechodziła obawa przed „brakami”.

Wychowani w ten sposób bardzo często sądzimy, że jedyne, co może dać nam szczęście, to pieniądze. Na zasadzie: jesteś kimś, jak masz kasę. Tymczasem nie tylko na tym szczęście polega, by mieć lepszy telewizor, lepsze wakacje, większe pieniądze na koncie. Chorobą, która nas toczy, jest konsumpcjonizm.

Zatem z jednej strony mamy czarnowidztwo, „jęczing”, a z drugiej sukces postrzegany tylko przez pryzmat pieniędzy. Poza tym jesteśmy przebodźcowani, pozamykani. Trudno odezwać się do drugiego człowieka, być z nim w kontakcie. Bo żeby być w kontakcie z kimś, trzeba być w kontakcie ze sobą. I tu znowu wracam do początku naszej rozmowy i odsyłam do moich książek. Warto od nich zacząć, by dostrzec szansę na zmianę.